Impressum / kontakt

Janusz Degler
Pożal się Boże, jeśli masz komu”

 

O językowych eksperymentach Witkacego


Aneta Augustyn: Jakie słowa w języku polskim zawdzięczamy Witkacemu?
Prof. Janusz Degler: Przede wszystkim nienasycenie, od tytułu jego powieści. Wcześniej w formie rzeczownikowej nie funkcjonowało w polszczyźnie. Do językowego obiegu weszły również, stworzone lub przypomniane przez Witkacego: Czysta Forma, Tajemnica Istnienia, bebechy i glątwa. Podobno bywalcy pubów chętnie zamawiają pyfko, a uczeni prowadzą istotne rozmowy. Ubawiłem się, gdy niedawno jeden z polityków nazwał kobietonem posłankę z przeciwnej partii.

Glątwy zbyt często nie słyszę.
Pojawia się w mediach. Zachowałem artykuł z "Wyborczej", którego autor pisze, że ktoś był w stanie glątwy. Pytałem o to słowo studentów. Wiedzą, że chodzi po prostu o kaca. Witkacego bardzo złościło, że jeden z najbardziej pijackich narodów nie ma własnego określenia na samopoczucie po przepiciu  i musi posiłkować się słowem niemieckim. Proponował kilkanaście neologizmów, z których mnie się podobają najbardziej: wnętrzostęk, wnętrzoból, sumieniowyrzut, piciowyrzut, popijnik
i glątwa.

Nie tylko kac działał mu na nerwy. Twórca Czystej Formy był też purystą językowym i irytowały go słowa obcego pochodzenia.
Proponował zamianę ich na bardziej swojskie, na przykład fatalik czy nieud, niechód zamiast pecha. W miejsce szlafroka - zatulnik, leniwnik, zawijak, wylęgadło albo rozmemlnik. Wielka szkoda, że się nie przyjęły. Czyż nie przyjemniej byłoby dziś odpoczywać w leniwniku, a ile miłych skojarzeń wywołuje zatulnik?

Sprzeciwiał się zapożyczeniom, a sam z upodobaniem czerpał z angielskiego, francuskiego, rosyjskiego, niemieckiego.

Biegle władał tymi językami i często w usta swoich postaci wkładał zwroty obcojęzyczne, zwłaszcza dosadne przekleństwa rosyjskie. Trudno zastąpić polskimi słowami rosyjsko-francuskie określenie „papojka à la manière russe”. Jednocześnie jednak przerabiał obce słowa, na przykład spolszczając ich brzmienie. I w tej grze językowej był prawdziwym mistrzem. Stąd żenitalia czy żuiser, od francuskiego „jouisseur” - lubieżnik albo girlasty (od „girl), czyli dziewczyński. Zamiast pisarza proponował pissage, ironiczną zbitkę od „pissat” - pisać i „pisser” - oddawać mocz. Pisał też wyrazy polskie na wzór obcych: gouveniage, humoresco, besboschnique (tj. bezbożnik), piurblagizm... A kokotenduft, zapach kokoty, czyż nie jest wspaniały?

Co najmniej tak jak jego przekleństwa.
O tak, tu wykazywał się niebywałą inwencją.

Strofuje Pan studentów po witkacowsku?

Czasem, gdy są nieprzygotowani, mam ochotę powiedzieć jak Księżna w „Szewcach”: wy kurdypiełki zafądziane. A gdy jakiś fragment pracy jest niejasny piszę na marginesie: kompletna kalamarapaksa . Do moich ulubionych przekleństw należy: dziamdzia jego zagwazdrany glamzdoń. Zasób polskich przekleństw jest ograniczony i większość z nich wskutek nadużywania straciła ekspresywny charakter. Jeśli już musimy kląć i wzajemnie się obrażać, czyńmy to z fantazją, jak proponował Witkacy: ty wandrygo, ty chałapudro, ty sierdaszony wądrołaju, ty chlipaku, ty kreczkawa bamflondrygo, dziamdzia twoja szać zaprzała, sturba ich suka malowana! Brzmią znakomicie, a nie są plugawe.

Do domu też Pan język Witkacego przemyca?

Obie córki i syn doskonalili swoją wymowę na jego wierszykach i porannych piosenkach, które komponował podczas golenia. Z upodobaniem recytowali wierszyk parodiujący poezję futurystyczną: „Bubuja abuja, buhaja kabuja, kabyla kabyl buja...", a my ich nagrywaliśmy. Do dziś zachowały się te kasety. Traktowaliśmy to wszyscy jako świetną zabawę. Rodzicom, których dzieci mają kłopoty z wymową głoski „r” polecam wierszyk: „Kobra bardzo jest niedobra – uch – jak kobra jest niedobra”, ale zakończenie lepiej pominąć...

Witkacy również bawił się językiem jak dziecko.
Bo też przez całe życie był dzieckiem podszyty: niepewnym, niedostosowanym, nieufnym i wątpiącym. I podobnie jak dadaiści odwoływał się do mowy dziecięcej oraz pisania fonetycznego. „Byłem chory na bronchit i zapisano mi wontrupki z cebulką”, donosił żonie.

Deformował słowa z upodobaniem, tak jak klientów swojej Firmy Portretowej.

Witkacowski język jest elementem jego groteskowej wizji świata. Zaludniają ten świat dziwne postaci, których osobowość dobrze wyrażają ich imiona i nazwiska: księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka, Persy Zwierżontkowskaja, Gliwuś Kretowiczka, Świntusia Macabrescu, Antoni Murdel-Bęski czy Genezyp Kapen, czyli ledwozip, pochodzący od francuskiego „je ne zipe qu'a peine” - ledwo zipię. Nazwiska przyjaciół i znajomych chętnie przekręcał: Kotarbiński był Kotarbuszem, Tatarkiewicz – Tatarem, Płomieński – Płomięsiem. Malinowski - Malinowerem, a Chwistek - Chwistonem. Siebie zresztą też nie oszczędzał, podpisywał się Witkatze, Witkaś, Witkasjenko, Witkasiewicz, Witkacuszek, Witkotek albo de St. Vitecasse, czyli szybko łamiący się (od francuskich słów: „vite” – szybko i „cassser” – łamać się).

Nieustannie bawił się w "teatr życia" - kreowanie zaskakujących sytuacji, improwizowanie wierszyków, prowokowanie, jak wtedy gdy umówił w kawiarni trzy kobiety: prostytutkę, arystokratkę i doktor filozofii. Język był dla niego również poligonem autokreacji ?

Często prowokował i gorszył opinię publiczną szokującym lub prześmiewczym zachowaniem. Irytowały go różne konwencje i konwenanse, martwe, ale uświęcone tradycją, obrzędy i formy życia towarzyskiego. Dziś uznalibyśmy go za genialnego performera. Kiedy wymyślał te swoje wspaniałe neologizmy, niewątpliwie zależało mu na tym, żeby zaskoczyć i przykuć uwagę odbiorcy. Jednak Witkacowskie słowne gry i zabawy to coś więcej niż tylko chęć epatowania. Zdawał sobie sprawę, że słowa się zużywają i że język trzeba ciągle odświeżać, bo grozi mu banalizacja i wyjałowienie treści. Jeśli coś stawało się powszechne, od razu budziło jego podejrzliwość. Był nieufny wobec schematów językowych, bo za nimi kryły się schematy myślowe. Dlatego wytrącał z rutyny, walczył ze stereotypami, eksperymentował z językiem. Wszystko to miało służyć osiągnięciu efektu „dziwności istnienia”.

Istnieje przepis na witkacowski język? Trochę kpiny i metafizyki zaprawionej kokainą?

Ten język zdumiewa przede wszystkim niezwykłym bogactwem i jest łatwo rozpoznawalny, podobnie jak jego portrety sygnowane różnymi znakami, np. NP20, czyli nie palę od dwudziestu dni. Mieszał (przekonywał, że należy mięszać a nie mieszać!) różne style: potoczny, uczony, konwersacji salonowej, rozmowy kawiarnianej. Tę mieszankę doprawiał licznymi dialektyzmami i pseudogwaryzmami. Wyrastał w atmosferze młodopolskiego patosu, napuszonej wzniosłości, sztucznych emocji, pseudopoetyckiego stylu, który go drażnił. Za przykład wystarczy choćby cytat z Żeromskiego: „Jej tęsknota wlokła się za nim jak zbity pies.” Kpił z tej sztuczności, albo potęgował ją do absurdu przez nadmiar ekspresji. Rozbijał utarte związki frazeologiczne - „Pożal się Boże, jeśli masz komu”. Miał wielkie wyczucie językowe i niebywałą pomysłowość lingwistyczną, co ułatwiało mu wydobywanie z polszczyzny ukrytych możliwości twórczych. Uświadamiał, że nasz język jest niebywale elastyczny i cechuje go wyjątkowa zdolność przetwarzania słów. Na przykład dzięki przedrostkom i przyrostkom, z których dziś nieraz za często korzystamy, można przedmioty lub zjawiska pomniejszać albo powiększać, potęgować ich znaczenie. Stąd w witkacowskim słowniku: nadsamica, niedofilozofek, burżujek, kretynisko, prostytuta, bydlaczek, uczuciątko, myślątko, szczęśćko, zbrodeńka, optymizmek, artyściątko lub zadańko. Chyba ucieszyłby go nasz czatownik, czatuś czy czatowiec, a także tacierzyński urlop.

Nie chciałabym być w roli tłumacza, który mierzy się z "uczuciąteczkiem, które rozkłębiało się w zakamarku serca”. Muszą go przeklinać.

Nie mają lekko. Wiem coś o tym, bo nieraz służyłem im radą. Oczywiście, wiele jego neologizmów nie da się przełożyć. Ale Witkacy miał szczęście do znakomitych tłumaczy, dzięki którym jego teksty dostępne są w 24 językach.

W swojej ostatniej książce „Witkacego portret wielokrotny” przytacza Pan kurioza, jakie zbierał: niedopałek Piłsudskiego, pępek niemowlęcia, kawałek wytatuowanej skóry... Mam wrażenie, że z równym upodobaniem kolekcjonował słowa.
Były to tzw. albumy osobliwości, które przeglądali klienci Firmy Portretowej. Słownik języka Witkacego (na pewno kiedyś powstanie) byłby uroczą lekturą. Ileż komizmu, ironii i dowcipu zawierają jego słowotwórcze pomysły. Mimowół działa mimowolnie, intencjonat z jakąś intencją, a bylecoista - wiadomo. Żoną kata jest kacica, portret tworzy gębowzorca, zamiast mistrza jest umiejca. Możemy doświadczać sflaczenia, mieć myślociąg, zabucić się albo rozsamiczyć. Stworzył człowieczycę oraz szpieżycę, na określenie modnej wówczas kobiety szpiega.

Dziś, kiedy sms-y i e-maile zastąpiły tradycyjne listy, Witkacy mógłby pomóc w przywróceniu wymarłej sztuki epistolografii. Pisał hurtowo i z fantazją.
Korespondował z mnóstwem osób i była to dla niego bardzo ważna forma kontaktu. List ma jednak mocno utrwaloną konwencję, która także go drażniła, więc parodiował listy apostolskie: ”List św. Witkacego, niezasłużonego męczennika do Toruńczyków”, stylizował korespondencję na pisma urzędowe, a pisząc do żony sięgał po formę pluralis maiestatis: „My z Bożej Łaski i Przezorności Witkacy i Ignacy Mąż Twój...” W całym jego listopisaniu korespondencja z żoną zajmuje szczególne miejsce.

Skarży się tam na jej bażanciość umysłową.
Ale też edukował ją, kształtował, by w końcu stwierdzić, że jest jego tworem. Była dla niego mocnym oparciem, najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Jan Miodek poświęcił całą pogadankę temu, jak Witkacy listownie całuje żonę. Czego tam nie ma: ciskam cię i łuję, mdolę, tłamszę i duszę... „Całuję Cię w metafizyczny pempek”, „Całuję Cię bez cienia erotyzmu”... itp. To przykłady tylko z pierwszego tomu, a w następnych są jeszcze bardziej wyrafinowane. Regularna korespondencja z żoną (pisał co drugi dzień) była dla niego swoistym laboratorium językowym, w którym sprawdzał rozmaite pomysły. Później wykorzystał je w „Pożegnaniu jesieni", „Nienasyceniu" i „Jedynym wyjściu”.

Co dziś zachwyciłoby go w języku polskim, a co zniesmaczyło?

Byłby przerażony tym, jak bardzo nasz język jest plugawiony wulgaryzmami i zaśmiecony anglicyzmami. Gdyby usłyszał polityków, w najlepszym wypadku zrobiłby jedną ze swoich min wyrażających obrzydzenie. A te wszystkie nara, siema, spoko, super... Mało finezyjne pójście na skróty. Niestety, we współczesnej polszczyźnie odbija się schamienie naszego życia codziennego. Słyszy się to na każdym kroku, a nie tylko przy budkach z piwem, których zresztą już nie ma. Gdyby Witkacy żył dzisiaj, uznałby, że spełniły się jego proroctwa. Właściwie on całe życie pisał jeden utwór, tyle że rozpisany na wiele tytułów, w którym dominuje temat utraty w nowoczesnym społeczeństwie tak istotnych wartości, jak indywidualność, odrębność osobnicza, potrzeba uczuć metafizycznych, decydujących o naszym człowieczeństwie. Zanikną one w wyniku uniformizacji społeczeństwa, umasowienia kultury i standaryzacji życia społecznego. Starał się odbanalizować język polski, nadać mu cechy indywidualne, bo w języku wyraża się także nasza osobowość. Niestety, Polacy dziś mówią niechlujnie, prymitywnie i trochę na jedną modłę, wzorując się na języku mediów i reklam. Szkoda, że nie bierzemy sobie do serca ostrzeżeń Witkacego i nie korzystamy z jego słowotwórczego bogactwa.

Miałby ubaw zamawiając w niektórych restauracjach. Te musy z bakłażana na postumencie z ryżu pod pierzynką z rukoli...
Już prawie przed stu laty kpił ze snobistycznego zadęcia i pseudoluksusu, parodiując nazwy potraw: kanapka z pieczonej gorgondyli na mankanilowym pumperniklu czy taftany na słodko-słono. Nic jednak nie dorówna „dziwkom w majonezie”…

W naszym plebiscycie na najpiękniejsze słowo wskazał Pan "mama". Po kimś, kto od ponad 40 lat bada Witkacego spodziewałam się czegoś bardziej demonicznego.
Być może on również wybrałby to słowo. W jego życiu było wiele pięknych i znanych kobiet, ale matkę kochał najbardziej. Był troskliwym synem. Kiedy wyjeżdżał do Australii, kazał jej wyskoczyć przez okno z wysokiego parteru. Chciał sprawdzić, czy da sobie radę w razie pożaru...

Jakim słowem określiłby Pan Witkacego?
Nienasycony – to słowo najlepiej oddaje jego osobowość. Dodałbym jeszcze - samodręczyciel. Przewidując smutną przyszłość dla ludzkości, starał się nas jednak pocieszyć taką oto radą: „Jeśli cię nic nie swędzi i nie zanadto boli, Nie miej pretensji żadnej do najsroższej doli”

rozmawiała Aneta Augustyn,Gazeta Wyborcza” 2 sierpnia 2010